- GDZIE ONA
JEST?! GDZIE JEST TA SZMATA?! – krzyczał Kuba, który był trzymany przez
ochroniarzy.
Stanęłam jak
wryta. Nie wiedziałam co robić. W końcu mnie zauważył.
- TU JESTEŚ
DZIWKO. – syknął i jakimś cudem wyrwał się ochroniarzom.
Spojrzałam na
niego. Mignęło mi coś w jego ręce. Cholera, miał pistolet. Stwierdziłam, że
zaryzykuję. Stanęłam i nawet nie drgnęłam. Uśmiechnął się do mnie. Nie ze
złością. Normalnie się uśmiechnął, jakby nic się nie stało. Ale ja wiedziałam,
że w jego głowie dzieje się coś innego. Nie wiem czy złość mu przeszła, gdy
zobaczył, że się go nie boję, nie wiem co się stało.
- Coś się
stało? – spytałam jakby to był normalny dzień, jakby przyszedł w odwiedziny.
Taka była moja taktyka.
- Nic wielkiego.
– wzruszył ramionami. Podszedł bliżej i mnie przytulił.
Zdziwiłam się,
ale normalnie go przytuliłam. Dlaczego on to zrobił? Niech tego nie robi. Nie
mogę go przytulać. Muszę się zdystansować. Przez jego ramię zobaczyłam, że
biegnie dodatkowa ochrona. Pokazałam im, żeby nic nie robili. Prawie wszyscy
się zbiegli. Na szczęście mnie posłuchali i zatrzymali się.
- Nie możesz
tu przychodzić z bronią. – zaczęłam mu tłumaczyć jak małemu dziecku,
wiedziałam, że jest chory. – Chciałeś komuś zrobić krzywdę? – spojrzałam mu w
oczy.
Odwrócił
wzrok.
- Chciałeś?
–spytałam jeszcze raz.
- Tak. –
powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałam.
- Komu?
Nic nie
powiedział.
- Nie możesz
ludziom robić krzywdy.
Spojrzałam mu
jeszcze raz w oczy. Miał zwężone źrenice. Kuźwa, był naćpany.
- Ale… -
powiedział sennie.
- Nie możesz.
– przerwałam mu. – To nie jest w porządku.
- Dobrze. To
chodź do domu.
- Nie mogę,
jestem w pracy.
- Jesteś w
pracy od tygodnia. – warknął.
Uspokój się,
uspokój się.
- Niestety,
taką mam pracę.
- Przecież
mogłaś zadzwonić, cały tydzień czekam aż przyjdziesz.
Muszę zmienić
zamki.
- Wiem. Ale to
nie powód, żeby robić takie rzeczy.. Zobacz ilu ludzi musiało tu przyjść.
Rozejrzał się
dziko po Sali. Zacisnął palce na pistolecie.
- Musisz teraz
iść spokojnie do domu. Wypuszczą cię, ale więcej tu nie przychodź, bo źle to
się skończy.
- Wrócisz dziś
do domu? – spytał z nadzieją
- Tak.
- Dobrze, będę
czekał. Inaczej znowu tu przyjdę i wszyscy pożałują.
Przełknęłam
ślinę.
- Pa.
- Pa, kocham
cię. – powiedział i mnie przytulił.
Co to było do
jasnej cholery? On normalnie wyszedł, a wzrok wszystkich skupił się na mnie.
Boże… To będzie trudniejsze niż myślałam..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz