czwartek, 15 sierpnia 2013

XLII

przepraszam, wena totalnie mnie opuściła... pustki w głowie, totalne pustki...


- GDZIE ONA JEST?! GDZIE JEST TA SZMATA?! – krzyczał Kuba, który był trzymany przez ochroniarzy.
Stanęłam jak wryta. Nie wiedziałam co robić. W końcu mnie zauważył.
- TU JESTEŚ DZIWKO. – syknął i jakimś cudem wyrwał się ochroniarzom.
Spojrzałam na niego. Mignęło mi coś w jego ręce. Cholera, miał pistolet. Stwierdziłam, że zaryzykuję. Stanęłam i nawet nie drgnęłam. Uśmiechnął się do mnie. Nie ze złością. Normalnie się uśmiechnął, jakby nic się nie stało. Ale ja wiedziałam, że w jego głowie dzieje się coś innego. Nie wiem czy złość mu przeszła, gdy zobaczył, że się go nie boję, nie wiem co się stało.
- Coś się stało? – spytałam jakby to był normalny dzień, jakby przyszedł w odwiedziny. Taka była moja taktyka.
- Nic wielkiego. – wzruszył ramionami. Podszedł bliżej i mnie przytulił.
Zdziwiłam się, ale normalnie go przytuliłam. Dlaczego on to zrobił? Niech tego nie robi. Nie mogę go przytulać. Muszę się zdystansować. Przez jego ramię zobaczyłam, że biegnie dodatkowa ochrona. Pokazałam im, żeby nic nie robili. Prawie wszyscy się zbiegli. Na szczęście mnie posłuchali i zatrzymali się.
- Nie możesz tu przychodzić z bronią. – zaczęłam mu tłumaczyć jak małemu dziecku, wiedziałam, że jest chory. – Chciałeś komuś zrobić krzywdę? – spojrzałam mu w oczy.
Odwrócił wzrok.
- Chciałeś? –spytałam jeszcze raz.
- Tak. – powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałam.
- Komu?
Nic nie powiedział.
- Nie możesz ludziom robić krzywdy.
Spojrzałam mu jeszcze raz w oczy. Miał zwężone źrenice. Kuźwa, był naćpany.
- Ale… - powiedział sennie.
- Nie możesz. – przerwałam mu. – To nie jest w porządku.
- Dobrze. To chodź do domu.
- Nie mogę, jestem w pracy.
- Jesteś w pracy od tygodnia. – warknął.
Uspokój się, uspokój się.
- Niestety, taką mam pracę.
- Przecież mogłaś zadzwonić, cały tydzień czekam aż przyjdziesz.
Muszę zmienić zamki.
- Wiem. Ale to nie powód, żeby robić takie rzeczy.. Zobacz ilu ludzi musiało tu przyjść.
Rozejrzał się dziko po Sali. Zacisnął palce na pistolecie.
- Musisz teraz iść spokojnie do domu. Wypuszczą cię, ale więcej tu nie przychodź, bo źle to się skończy.
- Wrócisz dziś do domu? – spytał z nadzieją
- Tak.
- Dobrze, będę czekał. Inaczej znowu tu przyjdę i wszyscy pożałują.
Przełknęłam ślinę.
- Pa.
- Pa, kocham cię. – powiedział i mnie przytulił.

Co to było do jasnej cholery? On normalnie wyszedł, a wzrok wszystkich skupił się na mnie. Boże… To będzie trudniejsze niż myślałam..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz